Wywiad z Prezesem Fundacji EDUCO, Członkiem zarządu Oddziału Dolnośląskiego Krajowego Stowarzyszenia Mediatorów, Członkiem Stowarzyszenia Mediatorów Rodzinnych DOROTA FEDOROWSKĄ dla "Dziennika" "Zbyt Łatwo się Rozwodzimy". przeczytaj na Dziennik.pl
Mediatorka
Dorota Fedorowska dla DZIENNIKA
2007-03-29 22:08 Aktualizacja:
2007-03-30 07:14
"Zbyt
łatwo się rozwodzimy"
"Trzeba być gotowym do wysłuchania
tego, co ma do powiedzenia małżonek. A
sprawdzianem tej gotowości jest umiejętność
powtórzenia swoimi słowami tego, co on wcześniej
powiedział"- mówi DZIENNIKOWI Dorota Fedorowska,
mediatorka rozwodowa.
Renata Kim: Polacy rozwodzą się na
potęgę; w tej chwili rozpada się już co trzecie
małżeństwo. Co takiego się z nami dzieje?
Dorota Fedorowska*: Najczęściej,
niestety, jest tak, że ludzie nie mają dla siebie
czasu. Gubią się w codziennym zabieganiu, w
ciągłym pędzie za karierą i pieniędzmi.
Brakuje im czasu na
małżeństwo? Tak. Brakuje im czasu
nawet dla siebie samych. Nie mają czasu na
refleksję i ułożenie sobie priorytetów,
wyliczeniu, co w życiu jest najważniejsze. Nie
wiedzą, jak mogliby w rozsądny sposób spędzić
nieliczne wolne chwile. I to ich gubi.
Bo często ludzie są sobie nawet
życzliwi, kochają się, lubią, wiele ich łączy, ale
w którymś momencie się gubią. Nie mają dla siebie
cierpliwości. Stracili umiejętność rozmowy. Ale
przede wszystkim nie mają dla siebie czasu. Ludzie
żenią się z wielkiej miłości, a po kilku latach są
zdumieni, że małżonek jest nie taki miły, jak się
wydawał, i jeszcze na dodatek rzuca skarpetki na
środek pokoju. Dramat gotowy... Bo
problem polega na tym, że zawsze próbujemy
zmieniać partnera. A dlaczego nie zmieniamy
siebie? I wszyscy mamy tę fatalną tendencję do
zapominania, że w chwili zawierania małżeństwa
bierzemy sobie diament, ale nieoszlifowany. I że
to szlifowanie należy właśnie do nas, to my
jesteśmy jubilerami, którzy mają ten cenny kamień
doprowadzić do świetności. Nie ma innej
możliwości. Bo nie ma takich związków, które nie
przechodzą trudności. I tylko od dojrzałości
partnerów i ich gotowości do kompromisów zależy,
czy będą umieli pracować nad sobą.
Ale często ludzie żalą się, że małżonek
zmienił się wręcz nie do poznania...
To jest po prostu klasyka. Małżonkowie mają do
siebie pretensje o tak zwane niespełnione
obietnice i zawiedzione nadzieje. Różnią się tylko
detale. On mówi, że ona dawniej gotowała, a teraz
nigdy tego nie robi. A na to ona odpowiada, że
zawsze przygotowywała obiad o czwartej, ale on
wracał dopiero o ósmej wieczorem i wszystko
lądowało w koszu. O takie właśnie bardzo
przyziemne rzeczy mają ludzie do siebie pretensje.
Niepotrzebnie.
A co pani mówi ludziom, którzy
twierdzą, że nie ma już między nimi miłości i chcą
się rozstać? Jako mediator zawsze
namawiam ich, żeby mówili wszystko to, co myślą,
ale z zachowaniem szacunku dla drugiej osoby.
Proszę, by nie krzyczeli na siebie, a już broń
Boże nie próbowali się zastraszać i manipulować
sobą. Daję im się wygadać, pozwalam nazwać swoje
emocje i uczucia. A potem zadaję pytania, które
pozwalają uporządkować cały ten chaos, jaki
zapanował w ich relacji. I nigdy, przenigdy, nie
próbuję udowodnić, że jedno z dwojga małżonków ma
rację, a drugie nie. Albo że któraś ze stron jest
winna albo niewinna. Razem skupiamy się na
szukaniu tego, co zostało w ich relacji po drodze
zagubione. Może niewysłuchane albo nigdy
niewypowiedziane.
I naprawdę coś do nich po takiej
rozmowie dociera? Czasem tak, a czasem
nie. Wszystko zależy od tego, na jakim etapie
kryzysu są ci ludzie. Jeżeli każde z nich ma już
nowego partnera, to raczej nie ma szans, by ich
związek udało się jeszcze skleić. Wtedy pozostaje
jedynie namawianie ich, by dogadali się w sprawie
opieki nad dziećmi, sposobu rozstania czy podziału
majątku.
A jak ci skłóceni małżonkowie trafiają
do pani? Ja prowadzę mediacje na
polecenie sądu. Niestety, ta forma pomocy jest
jeszcze bardzo mało znana w Polsce i wie o niej
niewielu ludzi.
Czy miała pani w swojej praktyce parę,
która na pierwszy rzut oka nie rokowała żadnych
nadziei, a potem dzięki mediacji postanowiła być
jednak razem? W ostatnim roku było u
mnie tylko jedno małżeństwo, które podjęło próbę
porozumienia. Było to możliwe, bo żadne z
małżonków nie miało nowego partnera, mieli za to
dzieci i chcieli spróbować naprawić swój związek.
Ich półroczny okres próbny jeszcze trwa, nie wiem,
jak się skończy. Niestety, bardzo często próby
mediacji rozbijają się o drobne życiowe sprawy, w
których małżonkowie nie są w stanie się dogadać.
Bo obie strony muszą być zadowolone z
porozumienia, żadna nie może się czuć
pokrzywdzona. Każda musi czuć, że to jest JEJ
porozumienie. Ale chciałabym podkreślić, że wielką
zaletą mediacji jest to, że nie odwołuje się ona
jedynie do litery prawa. Skłóceni małżonkowie mogą
przypominać sobie nawzajem o łączących ich niegdyś
więzach, zasadach etycznych czy moralnych. O
swoich najgłębszych potrzebach i zobowiązaniach. I
dopiero na tej podstawie tworzyć swoją ugodę.
A może w takim razie wszystkie myślące
o rozwodzie pary należałoby przymusowo wysyłać na
mediacje? A może nawet zmuszać do chwilowej
separacji? Praktyka pokazuje, że
przymusowa separacja na polecenie sądu przynosi
niewiele dobrego. Natomiast odesłanie do
mediatora, który wie, jak rozmawiać, o co pytać,
jak nazywać potrzeby małżonków, jest bardzo
przydatne. Bo na takim spotkaniu dochodzi do
wymiany informacji, do ujawniania własnych żalów i
potrzeb. To ma głęboki sens, bo na tej podstawie
osoby docierają wreszcie do własnych potrzeb,
często po raz pierwszy się wysłuchują. W tej
chwili jest w Sejmie projekt, który przewiduje
obligatoryjne mediacje rodzinne. Ale jeszcze zanim
wszedł w życie, wiele osób się buntuje. Mówią, że
przecież są dorosłymi ludźmi i nikt nie będzie im
dyktował, co mają robić.
Co pani sądzi o tych
argumentach? Planowana obligatoryjność
mediacji będzie obowiązywała tylko sądy sąd po
prostu będzie przymusowo wysyłał strony do
mediacji. Natomiast mediacja z definicji jest
dobrowolna. I co z tym fantem zrobić? W niektórych
stanach USA mediacja jest obowiązkowa, ale nikt
nikogo nie zmusza do jej kontynuowania, ani tym
bardziej do podpisywania ugody. Nie jestem pewna,
jak to zostanie rozwiązane w Polsce.
A jak powinno być? Znowu
powiem z własnego doświadczenia. Kiedy sąd zleca
mediację, to 70 proc. par małżeńskich się buntuje
i wcale nie chce mediować, a jedynie 30 proc.
przyznaje, że bardzo pragnęło pomocy kogoś z
zewnątrz. Ale kiedy po zakończeniu spotkań daję
uczestnikom do wypełnienia ankiety, w których
oceniają skuteczność mediacji, to większość
odpowiada, że sąd miał rację, wysyłając ich do
mnie. Bo dopiero wtedy zobaczyli, na czym to
polega. I zrozumieli, że dzięki spotkaniom coś
udało im się w życiu uporządkować. Nawet jeśli nie
udało się skleić związku, to wiele spraw zostało
wyjaśnionych i dogadanych.
Czyli pani jest rzeczniczką
przymusowego wysyłania na mediacje?
Nie! Ale jestem rzeczniczką dawania ludziom
szansy skorzystania z mediacji. Ale też jestem
rzeczniczką dobrowolności; chcę, aby obie strony
miały możliwość zdecydowania, czy chcą takiej
pomocy. Natomiast z pewnością nie zmuszałabym
nikogo siłą do przychodzenia na mediację, bo to
niczego dobrego nie przyniesie. To będzie tylko
stracony czas, bo taki zmuszony człowiek wcale nie
chce wysłuchać argumentów drugiej osoby. Do
mediowania konieczna jest dobra wola. I musi to
być wolna wola, bo tylko wtedy pomoc mediatora
przynosi dobre skutki. Miałam w swojej praktyce
przypadki, w których nie chodziło już nawet o
ratowanie małżeństwa, ale o ustalenie polubownego
sposobu opieki nad dziećmi. I kiedy udało się to
zrobić, małżonkowie okazywali mi ogromną
wdzięczność. Ostatni raz zdarzyło mi się coś
takiego przed Bożym Narodzeniem. Małżonkowie nie
zdołali się pogodzić, ale ułożyli sensowny plan
opieki nad dziećmi. I byli mi za to naprawdę
wdzięczni. I jeszcze mówili, że kiedy dostali
skierowanie na mediacje, to myśleli, że zostaną
ponownie przesłuchani i pouczeni, a tymczasem
okazało się, że mogą wreszcie ze sobą po ludzku
porozmawiać. I rozstać się z kulturą i w zgodzie.
I był to dla nich wspaniały prezent na święta, tak
mówili.
A czy pani jest
mężatką? Jestem po rozwodzie i w nowym
związku. Kiedy rozstawałam się z moim
eksmałżonkiem, nikt jeszcze w Polsce nie słyszał o
mediacji. Ale na szczęście udało nam się załatwić
sprawy w sposób ugodowy, bez kłótni w sądzie, choć
naprawdę niewiele brakowało, by skończyło się to
mówieniem do siebie na pan i pani. Oczywiście nie
od razu wszystko poszło łatwo, wymagało to wielu
rozmów i uzgodnień. Ale dzięki temu ostatnia
rozprawa w sądzie była tylko zamknięciem naszego
związku. I bardzo żałuję, że wtedy nie było
mediacji, bo to jest coś pośredniego między wizytą
u psychologa i terapią, a obu tych form pomocy
Polacy bardzo się boją i wstydzą. Mediacja byłaby
może bardziej do przyjęcia.
A dlaczego pani nie udało się uratować
swojego związku? Bo w tym cały jest
ambaras, żeby dwoje chciało naraz. I tyle. I w
naszym przypadku jedyne, co dało się jeszcze
negocjować, to było właściwe rozstanie. Takie
rozstanie, w którym nie zostaną skrzywdzone nasze
dzieci, a ja będę mogła stanąć na nogach.
Czy ma pani jakąś receptę na udane
małżeństwo? Jak budować dobry
związek i jak się nie
rozwodzić? Prosta sprawa, o której
wszyscy wiedzą, ale łatwo o niej zapominają, to
bycie gotowym do mówienia o swoich uczuciach i
potrzebach. Trzeba być gotowym do wysłuchania
tego, co ma do powiedzenia małżonek. A
sprawdzianem tej gotowości jest umiejętność
powtórzenia swoimi słowami tego, co on wcześniej
powiedział. I jeśli takie umiejętności mają
małżonkowie, to nie są im potrzebne osoby trzecie
ani żadne fachowe porady. I jeszcze radziłabym
pamiętać, że nie ma ludzi całkowicie dobrych i
złych, diabłów i aniołów. I ciągle przypominać
sobie, że kiedyś na początku kochaliśmy tę osobę
ze wszystkimi jej zaletami i wadami, i że taką ją
całkowicie akceptowaliśmy. Przecież ona nie mogła
aż tak bardzo się zmienić.
Dorota Fedorowska* jest psychologiem mediatorem,
członkiem Stowarzyszenia Mediatorów Rodzinnych
|